niedziela, 17 maja 2015

Patrick

   Ruch na lotnisku o tej porze mógł wprawić w lekkie zdenerwowanie. Niestety,  niczego innego po Chicago nie można się spodziewać. Łapiąc swój bagaż poszłam do najbliższego Starbucks. Po kupnie kubka kawy którą przy pierwszej okazji się poparzyłam, skierowałam się do głównego wyjścia. Myśląc o spotkaniu z Patrick'em mój żołądek się zaciskał a serce podchodził do gardła. Po śmierci mamy, policja próbowała skontaktować się z moim ojcem, z osobą z którą nie chciałam mieć nic wspólnego. Na szczęście według komputerów policji, taka osoba nie istniała. 
  Około dwóch tygodni później zadzwonili do mnie z informacją, że znaleźli mojego brata, który zgodził się pomóc i zabrać mnie do siebie. Nie spodobało mi się to, ale nie miałam wyjścia.
 -Teraz jestem tu i zaczynam nowe życie. Mam nadzieje bez żadnych problemów. -pomyślałam w tym samym momencie gdy przede mną niezgrabnie zaparkowało czarne Audi A7. Zauważyłam, że kierowca przez moment mi się przyglądał po czym wymienił kilka zdań z facetem siedzącym obok, który jak widać nie był zadowolony z tego co właśnie usłyszał. Po chwili drzwi od strony kierowcy i pasażera otworzyły się. Nie wiem dlaczego ale byłam pewna, że ten wysoki blondyn z dwudniowy zarostem w czarnych okularach przeciwsłoneczne to mój brat. Nie myliłam się.  
 -Ben, zabierz jej rzeczy do bagażnika.-facet kiwnął niedostrzegalnie głową. Nawet się nie witając zabrał mój bagaż i wrzucił do samochodu.  Mamroczac coś pod nosem usiadł z tyłu.
 -Jak minął ci lot?-Patric podszedł bliżej, dokładniej mi się przyglądając. Wyglądało to tak jak by chciał przejrzeć mnie na wylot. Zajrzeć w moją przyszłość i dowiedzieć się tego czego nie wiedział.  
 -Było okey.-przez chwile patrzyliśmy się na siebie czekając na krok drugiego.  
 -Dziesięć lat. Dziesięć całych popieprzonych lat.-szepnął przyciągając mnie do siebie. Nie chciałam ulec, chciałam być twarda jednak za bardzo za nim tęskniłam i po prostu musiałam. 
 -Kocham cię i tak się cieszę, że w końcu tu jesteś. 
 -Ja też,  uwierz. -szepnęłam. Nie chcąc bardziej rozczulać tej sytuacji, dodałam:
 -Możemy już jechać?  Jestem zmęczona i głodna jak cholera.  
 -Pewnie. Za dwadzieścia minut będziemy w domu.- Patric pociągnął mnie za bluzkę w strone Audi. Dopiero gdy zapiełam pas siadając na poprzednim miejscu Bena, blondyn usiadł za kółkiem jak by bojąc się, że ucieknę. 
***
  Tak jak mówił Patric,  dwadzieścia minut później byliśmy na miejscu.  Dom przypominał bardziej jedną z mniejszych Villi niż domek jednorodzinny.
 -Skąd wziąłeś na to "coś" tyle kasy?-zapytałam naprawdę pod wrażeniem. 
 -Biznesy kochanie, biznesy. Mam nadzieję , że pokój ci się spodoba. 
 -Co jeszcze będziesz dla mnie miał?  Porsche, Jacht czy własny domek kempingowy?-zadarłam głowę, żeby spojrzeć w niebo. Było coraz bardziej zachmurzone a na samą myśl o ulewie, wichurze i burzy robiło mi się niedobrze. 
 -Idź się zapoznać z domem a ja w tym momencie przygotuje coś do jedzenia.
 -Ty gotujesz? Od kiedy?-zrobiłam skwaszoną minę na samą myśl o kleistej, zielonej brei w misce którą może postawić przede mną. 
 -Trening czyni mistrza.-chłopak pomachał mi i zniknął gdzieś w domu. 
 -No tak i znowu sama.
 -Nie przejmuj się...-obok mnie stanął facet który wcześniej wydawał się być bardzo nie uprzejmie.  W prawym ręku trzymał mój bagaż. Z bliska wydawał się o wiele młodszy i mogę przyznać, że był nawet przystojny.  
 -Czym mam się nie przejmować? 
 -Nim. Zapamiętaj,  nie ważne co powie albo zrobi, zawsze będzie cie kochał. Dużo mówi ale nie gryzie jest po prostu troche zagubiony.-patrzyłam na niego nie za bardzo wiedząc o czym mówi. Co miał na myśli mówiąc: nie ważne co zrobi albo powie, zawsze będzie cie kochał? 
______________________________
Część. Wiem, że na rozdział pierwszy musieliscie długo czekać. Powiem w prost: tu tak właśnie będzie to wyglądało. Raz rozdzialy będą pojawiać się regularnie a raz po 2-3 miesiacach. Mam chociaż wielką nadzieje zrób was to nie zrazi. Cieszę się że moge zacząć kolejne "zadziwiajace" opowiadanie i do napisania :*

środa, 1 kwietnia 2015

One big mistake

A  zaczęło się tak...

   Był piękny dzień. Słońce już od samego rana prażyło niemiłosiernie. Zmierzałyśmy do Angeles National Forest, do najfajniejszego miejsca o jakim kiedykolwiek słyszałam. Mama od małego opowiadała mi o tych lasach jednak nigdy nie było okazji tam pojechać ze względu na Raka Szpiku Kostnego na którego chorowała. Lekarze mieli złą wiadomość a pro po: nie było dawcy. Ku mojemu zdziwieniu matka za bardzo nie przejęła się tą informacją i wyszła mówiąc: ''Widocznie tak miało byc''. Od razu zrezygnowała z wszelakiej pomocy lekarzy, szpitali, leków i zaczęłyśmy podróżować.
  -Mogłabyś przez chwile poprowadzić? Musze zdjąć kurtkę bo inaczej się ugotuje. 
  -Nie ma sprawy ale pośpiesz się, bo nie chce spowodować wypadku.-złapałam lewa ręką za kierownice i skupiłam się na drodze przed nami. Mama rozpięła pas, szybko zdjęła kurtkę która po chwili znalazła się na tylnym siedzeniu. Wracając na miejsce, obdarzyła mnie jednym ze swoich najpiekniejszych uśmiechów. 
  -Co tak długo?-zażartowałam gdy nagle zadzwonił telefon.
  -Halo?-powiedziała mama. Po dalszej wymianie zdać stwierdziłam, że musiał to być John, nowy przyjaciel mamy. Nie chcąc jej przeszkadzać, włożyłam słuchawki do uszu i nacisnęłam przycisk PLAY. Odwróciwszy się w stronę okna zobaczyłam wielką, czarną ciężarowke pędzącą wprost na nas.
  -Mamo!! Uważaj !!